Sobukanimazu
Dzień w krórym zasnąłem część II
Słodki sen to najlepsze lekarstwo na wszystko. Tak powiadają. Moje sny nie są słodkie... Każdej nocy śnie o czymś co mnie porusza lecz po przebudzeniu nie jestem w stanie zapamiętać nic. Czuje tylko dojmującą pustkę i smutek. To chyba jedyna pora w której również odczuwam tęsknotę. Lecz teraz... Teraz czuje sie inaczej... Nie wiem jak to opisać. Coś daje mi znać ze świat podąża w innym kierunku niż robił to dotychczas... Światło słoneczne pieściło moje ciało. Ptaki śpiewały, gdzieś w oddali było słychać jakiś hałas. Takiej ciszy dawno nie zaznałem... Zero miejskiego rumoru. Coś poruszyło sie w krzakach za mną. Otwieram powoli oczy. Drętwieje ze zdumienia... "Gdzie ja kurde jestem"?!
Halucynacje.. to pewnie one bądź kolejny ze znów. Uderzyłem sie w łokieć. Bolało. Czyli nie sen.
Świat wokół mnie az tryska kolorami. W oddali widze jakieś szczyty, wyspy unoszące sie w powietrzu i smoki... Smoki?! No chyba ktoś sobie jaja ze mnie robi. Całe życie spędziłem grając w mmo a teraz czuje sie jak jego uczestnik. A raczej uczestnik własnej gry.. Wszystko wokół łamało każde znane mi prawa. W głowie mam mętlik.
Ramie pulsuje mi dziwnym ciepłem. Zdejmuje koszule. W mordę. Mój tatuaż stał sie srebrzystym światełkiem. Co tu sie kurde dzieje?!!
Rozglądam sie wokół siebie. Obok mnie mój plecak. Zielona trawa dookoła. Małe kepy drzew sporadycznie rozsiane po trawiastej dolinie. A ja znajduje sie na jej skraju
-Witaj-usłyszałem szept. Odskoczyłem gwałtownie do tyłu i rozejrzałem sie wokół siebie. Nikogo nie było
-kim jesteÅ›? I gdzie jesteÅ›?! Pokaz sie!
Odpowiedziała mi głucha cisza jeśli nie liczyć szumu wiatru który spychał mnie łagodnie w dół niezbyt stromego zbocza.
Nie bede stał w miejscu jak kołek więc ruszyłem powoli. Me ramie ponownie ogarneło ciepło. Naga poczułem ze muszę znaleźć się w tej dolinie. Przyspieszyłem kroku w lekki marsz. Chwilami widziałem srebrzyste refleksy więc zapewne znajdowała się tam jakaś woda. Teren powoli zaczęły przecinać pojedyńcze drzewa. W Środku doliny było większe skupienie jakiejś nieznanej mi roślinności. Zerkając na słońce oceniłem ze mamy poranek. Unoszące sie zapachy atakowały moje nozdrza. I były cudowne. Spokojnym tempem maszerowałem w głąb doliny gdy dopadł mnie kolejny atak. Skuliłem sie z bólu. Nie chce wam opwiadać jak czuje się człowiek, gdy wydaje mu się ze jego serce jest rozrywane na strzępy. Marzyłem o pomocy Anny, krzyczałem z całych sił lecz tym razem nie było jej przy mnie. Pierwszy raz od wielu lat poczułem ogromną pustkę w świetle dnia.
Lata temu utraciłem osobę, która bardzo kochałem. Od tego czasu jakoś zobojętniałem na wszystko. Nikt nie potrafił wzbudzić we mnie smutku, żalu, czegokolwiek. Dzis pierwszy odczułem samotność. Od wielu lat. Ból przybieral na sile. Tatuaz na moim ramieniu zaczął lśnić mocniej. Jego ciepło wędrowało w okolice mojego serca łagodząc dolegliwości. Po kilku chwilach oddychałem spokojnie zdziwiony tym co zaszło. Poczułem gwałtowną potrzebę sprawdzenia co kryje sie kryje w centrum doliny. Nogi same prowadziły mnie do celu ktory zaprzątał me myśli...
Trawa na zboczu robiła sie coraz wyższa tak ze po półgodzince maszerowałem w zielonym jeziorze. Siegala mi ona pasa. Tatuaż począł lsnić srebrzystym blaskiem. Zastanawiało mnie co sie kurde dzieje. Czy to jakis zbieg okolicznoiści spowodował ze wybrałem taki a nie inny wzór bądź tez stało sie coś i dziwnym zbiegiem okoliczności zostałem do czegoś wybrany.
Wybrany?? Zastanowiła mnie ta myśl. Jakos wcześniej sadziłem ze to tylko przypadek i ze to jeden wielki sen.
Potrzeba odnalezienia "czegokolwiek" gnała mnie do przodu. Coraz gęściej rosnące, nie znane mi gatunki drzew o wielokolorowym ulistnieniu pokrywały teren doliny. Słyszałem chwilami szum strumienia. Ucieszyłem sie na myśl o wodzie bo zaczęło juz zasychać mi w gardle.
Nagle linia drzew zaczęła sie przerzedzać tworząc polane w kształcie okręgu który przecinał maleńki, kryształowo czysty potok. Stanąłem zdumiony widząc pień jakiegoś prastarego drzewa. Lecz to nie jego widok zatrzymał mnie w miejscu lecz to co powoli zeskakiwało z jego konarów.
Srebrzysty blask okrył polane. W mym sercu zagościł spokój. Czułem sie jakbym wrócił. Wrócił-przeszło i przez myśł. Ale do czego...
-Witaj w domu-usłyszałem-czekałam na ciebie kilka stuleci...
W kranie Anea panowały niezbadane Siły. Setki lat temu było spokojnie. Wielcy Władcy wspólnie dbali o dobrobyt kazdej z nacji. Był to spokojny świat... Pełen magi i wspaniałych stworzeń pełzających, chodzących, pływających i latających...
Lecz jeden z władców zasmakował smaku potęgi potajemnie studiując siły panujące nad światem.
Powoli zwabiał pozostałych w pułapkę zamykając ich ciała i dusze w magicznych kryształach. Jeden z nich przeczuwał ze coś złego dzieje się z krainą i rzucił zaklęcie pozbawiając się całej swojej mocy na wiele pokoleń.
Lecz nie wiedział o tym ze w chwilach radosnego uniesienia stworzył swojego potomka.
Jego zaklęcie przeniknęło poprzez wszystkie światy i czasy wybierając jednostki w celu zaprowadzenia ładu na tym świecie. Niestety coś poszło nie tak i większość z ludzi została również okaleczona bądź obdarzona specyficznymi chorobami. A były to jednostki wybitne więc w zaklęciu zadziałała opcja awaryjna tworząc materializacje i umieszczając na ciele wybranej osoby specyficzny znak, który to pomagał w napadach choroby, wspomagał naturalna odporność, pomagał w wielu aspektach życia codziennego. Po prostu przynosił szczęście. Jednakże takie zaklęcie czekało tylko na aktywacje swojej prawdziwej natury. W połączeniu ze zdolnościami osoby noszącej znamię czyniło takowa kimś niezwykłym. Kim?? Nie wiadomo ponieważ aktywacji nikt jeszcze nie przeżył. Był to dar szczęścia jak i wyrok śmierci dla ludzi obdarzonych mocą.
Zamrugałem oczami. Z drzewa powoli zsuwała sie Anna. Lecz nie ta, którą poznałem i z którą współpracowałem tyle lat lecz ta, która widziałem przelotnie w chwili gdy piorun uderzył w firmę.
Setki tak... Przemknęło mi przez myśl ze jest to niemożliwe żyć tyle czasu.
-Jak to? -wykrztusiłem zaskoczony
-Przebyłam przez czas i przestrzeń niedawno razem z tobą. Z innego świata. Wszyscy moi bliscy nagle zmarli a ja znalazłam się tutaj...
Na jej ramieniu również pulsowało srebrem znamię w kształcie smoka.
-Co tu sie dzieje? GDZIE JA JESTEM?! KIM TY JESTEŚ?!?-zacząłem krzyczeć czując jak ogarnia mnie panika. Wiedza o tym tylko ją podsyciła. Szukałem drogi ucieczki z tego miejsca, z tego świata z powrotem do moich własnych marzeń, mojej pracy moich zajęć i mojej małżonki. Pewnie sie o mnie zamartwia ale jakoś szczególnie mnie to nie obchodziło. Czasami była tak nieznośna ze często zastanawiałem sie nad porzuceniem tego związku. Ale tylko zastanawiałem.
-spokojnie. Wiem tyle samo co ty. Dlaczego tu jestem też. Podejdź do drzewa i przyłóż do niego swą dłoń. Zrozumiesz..
Powoli ruszyłem w stronę ogromnego czegoś co tylko trochę przypominało znane mi drzewa. Było podobne do gigantycznego dębu. Czyli miało pień i gałęzie. Liście miały barwy tęczy zmieniające sie samoistnie.
Oparłem lewą dłoń na pniu i wtedy poczułem dlaczego tu jestem.
-Czy jesteś gotów? -W mych myślach rozbrzmiało zdecydowane pytanie
-Ale na co ?
-na aktywacje zaklęcia
-nie jestem-odpowiedziałem szczerze
-Dzień twej śmierci jest bliski-usłyszałem.-Gdy bedziesz gotów wróć do mnie.
Me ciało wypełnił szum oceanu, spiew ptaków i gorąca krew wprost z wulkanu.
-Tak mozesz sie czuć-starozytny głos rozbrzmiewał w mym umyśle-bedziesz również cierpiał. Ten swiat był kiedyś pełen spokoju. Teraz sie rozpada. Wyspy latające są tego dowodem. Powoli zaczynają opadać badz dopadają je przeróżne plagi. Jestem głosem starego władcy. Moja cząstka bedzie Ci pomagała az po kres twych dni. A teraz żęgnaj i wracaj jak najszybciej nasz zbawco.
Poczułem sie niezmiernie słaby. No tak... Jestem wybrańcem. Niezłe jaja... Zadrwiłem z siebie w myślach...
Odsunąłem sie na drzewa i opadłem bezsilnie na kolana. Miekka trawa zafalowała obok mnie rozdmuchując włosy z mej twarzy
Skierowałem sie w stronę strumienia ponieważ zaschło mi zupełnie w ustach.
Nabrałem w dłonie łyk wody, wypiłem smakując krystalicznie czysty, orzeźwiający smak.
Anna dalej stała tam gdzie ją zostawiłem wpatrujac sie we mnie z zaciekawiem. Anna... Jakże często wracam do niej myślami... Przyłapałem sie na tym ze strasznie mi jej brakuje.
Podniosłem sie z ziemi.
-Jak maz na imie?
-Senea. Jestem mistyczką z krainy słońca i ognia ze swiata zwanego Menitos.
-To dlatego wszystko przyjmujesz tak naturalnie?
-Tak bo wiedziałam dlaczego się tu znajde. Całe zycie oczekiwałam na wezwanie... Az potężna siła zaatakowała nasze domostwa. Wtedy znalazłąm sie tutaj.
Moje serce zadrżało.. I jeszcze raz.. Pierwsza fala bólu przeszyła moje ciało. Srebrzysty tatuaz rozbłysnął ciepłem wewnątrz mego ciała. Bol ustąpił.
-Co sie stało?-zapytała
Usiadłem na ziemi walaczac o uspokojenie oddechu
-Moje serce... Jest chore... Nikt nie wie dlaczego i jak to wyleczyć. Nikt w moim świecie nie potrafił mi pomóc-W swym głosie słyszałem rozgoryczenie.
-Mamy coś do zjedzenia?-zapytałem.
W odpowiedzi wspięła sie na drzewo i zerwała owoc podobny do jabłka. Jego powierzchnia lsniła złocistoczerwonymi refleksami w swietle dnia.
Skosztowałem. Był soczysty i delikatnie słodki. Z radością zatopiłem zęby kolejny raz.
Tak minęło całe popołudnie. Na objadaniu sie i staraniu zrozumienia tego co tutaj sie dzieje
-Zawsze czułam iskry życia.-Senea tłumaczyła mi czym sie zajmowała-zawsze wiedziałam kiedy którejś coś dolegało. Poszłam szkolić sie u mistyków w sztuce leczenia lecz ci skierowali mnie na nauke zaklęc mogących dac panowanie nad wodą i ogniem. Nie byłam w tym zbyt dobra. Miałam problem z inkantacja formuł-zaśmiała sie lekko-bo nqasz mistyk miał taką smieszną bródke która zawsze mu sie pdwijała jak wypowiadał formuły i rysował w powietrzu runy.
Opowiedz mi teraz o swoim świecie.
Wiec opowiedziałem jej o samochodach (to musi byc jakiś rodzaj nowej magii-stwierdziła), o życiu ludzi, o zwierzetach i moich troskach.
Dzień dobiegał końca.
-gdzie spędzimy noc?
-poszukaj drewna na ogień. Zdrzemniemy sie tutaj.
Wszedłem w las zastanawiając siej ak łatwo nawiązałem z nia kontakt. Bardzo przypominała mi moją Anne, za którą szalałem w głebi ducha. Jednakze była ona mniszką i nie obcowała z mężczyzna jak to robią dorośli ze sobą. Nazbierałem solidną ilość chrustu i zaczałem jo nosić obok strumienia.
Ognisko płonęło powoli. Senea rozpaliła ja jak jeszcze znosiłem drzewo na podsycenie ognia.
Podeszła do strumienia i zaczęłą szeptac. Miała zamkniete oczy a dłońmi wykonywała drobne gesty. Po chwili część strumienia zaczeła opadać a w zagłębieniach było widać kilka najzwyczajniejszych w świecie ryb.
Zebrałem je z lekkim trudem (jak mogą być tak strasznie śliskie?) i po chwili Senea juz je oprawiała. Niedługo potem po polanie rozniósł sie zapach pieczonego miesa.
Zjadłem kilka kęsów gdy nadszeł kolejny z ataków.
Padłęm na ziemie wstrząsany konwulsjami. Nigdy tak często mie sie to nie zdarzało.
Kolejny rozpalony sztylet przeszył me serce. Tym razem nie czułem ciepła łagodzącego ból. Z ust wyrwął mi się jek bólu. Senea zbliżyła sie do mnie gładząc mnie delikatnie po czole.
-Co sie dzieje
Jak moge ci pomóc?
Skoncentrowałem sie myślami n Annie. Szukałem jej całą swoją jaźnią cierpiąc bolesne katusze.
Nagle poczułem na karku jej dłoń. Drugą na czole. Senea jakimś cudem musiała wiedzieć co moze mi pomóc. Gładziła mnie i trzymałaza rece bym w napadzie meki nie zrobił sobie krzywdy.
Powoli napiecie zaczęło opadac gdy kolejne fale bólu przeszyły mą klatke piersiową. Nie widziałem czy to ja krzycze czy to tylko moje urojenia.
Anna/Sena chwyciły mnie za brode. Spoglądała na mnie oczami które płonęły zielonym błękitem. Zatonąłem w tym spojrzeniu. Ból zaczął ustępować.
Powlokłem sie chwiejnie w strone drzewa.
-Co robisz usłyszałem?
-I tak moje życie bedzie krótkie-wydszałem z trudem.
Oparłem dłoń o drzewo
-Jesteś gotów na przyjęcie tego przeklętego daru mój synu?
Wiedziałem ze ten pradawny głoś zastawił na mnie pułapke juz wieki temu
-Nie-ale chce go przyjąc-odparłem
-Niech siÄ™ stanie...